Cały rok czekam na maj, bo wiem, że w maju kwitnie akacja! 2 dni temu wyszłam na dwór, a że mamy takie szczęście, że akacja rośnie nam praktycznie za oknem, to aż uderzył mnie zapach tych kwiatków! Jest tak pięknie intensywny, że czuć go w około.
Radości mojej nie ma końca, więc teraz co wieczór idziemy zrywać akacjowe kwiatki, żeby zjeść sobie pyszne placki na śniadanie. Hania kwiczy z radości i piszczy, że będzie jadła kwiatki 🙂 Adaś znów chodzi dumny i mówi, że w przedszkolu ani dzieci, ani ciocie nigdy placków z kwiatami nie jadły, więc im mówił, jakie są pyszne 🙂
Akacja niestety kwitnie bardzo krótko, więc ruszajcie na poszukiwania tych obłędnie białych i pachnących kwiatów i smażcie placki! Na śniadanie, na kolacje i na podwieczorek 🙂 Cieszmy się nimi, bo zaraz akacja przekwitnie i przyjdzie nam znów czekać na nią cały rok….
Ja tym razem zaszalałam, bo zrobiłam sobie dodatkowo zielone smoothie i dorzuciłam trochę kwiatów akacji 🙂
Składniki:
- 1,5 szklanki mąki ( u mnie orkiszowa typ 700)
- 1 szklanka mleka ( u mnie sojowe)
- 2 jajka
- szczypta soli
- ok 2-3 szklanek oberwanych kwiatów akacji
Wykonanie:
- Idź i zerwij akację. Oberwij kwiaty od zielonej łodyżki. Umyj na sitku. Można je wysuszyć w wirówce z nadmiaru wody.
- Zrób ciasto z powyższych proporcji. Wymieszaj rózgą na jednolitą masę, dodaj oderwane kwiaty akacji i wymieszaj.
- Smaż na rumiany kolor na dobrze rozgrzanej patelni na średnim ogniu.
Wskazówki:
Kwiaty można maczać w dowolnym cieście naleśnikowym, powinno być ono na tyle gęste, aby od razu nie spływało. Ilość kwiatów akacji można zmieniać, ja zazwyczaj robię ” na oko”. Można dodać przyprawy takie jak cynamon, kardamon czy gałka muszkatołowa. Ja dzieciakom podaję zazwyczaj z dżemem albo powidłami swojej roboty.
Ja tej masy naleśnikowej nie słodzę, bo akacja sama w sobie jest lekko słodka. Jeśli wolicie jednak masę dosłodzić, to śmiało dajcie łyżkę czy dwie ksylitolu.
Kiedyś czytałam, że smaży się całą łodyżkę z kwiatami ( jak kwiaty czarnego bzu), a po usmażeniu łodyżkę się wyciąga. Dla mnie ta opcja przy dzieciach odpada. Nie wyobrażam sobie smażyć i jeszcze wyciągać łodyżki, kiedy dzieciarnia stoi koło nogi, drepta i krzyczy „Mamo, kiedy możemy już jeść??!!!!”. Łatwiej mi obrać kwiaty z łodyżek i dodać już same do masy naleśnikowej.
Smacznego 🙂