Atelier Amaro – oczekiwany lunch

O Atelier Amaro myśleliśmy już od dawna. Jestem daleka od bycia krytykiem kulinarnym, ale uwielbiam dobre jedzenie, smaczną kuchnię i nowe smaki. W takich restauracjach jak Amaro chodzi o doznania kulinarne, które wynoszą nas na wyżyny! Czy tak się stało?

Pierwsze wrażenie

Do Atelier Amaro wybrałam się w połowie października. Rezerwowałam stolik z tygodniowym wyprzedzeniem, choć myślałam, że może to być zbyt późno i nie uda nam się stolika zarezerwować. Jak się okazuje można śmiało dostać stolik na lunch w tygodniu, wiadomo gorzej jest z rezerwacją w piątki i w weekendy. Jeśli chodzi o kolacje, to trzeba rezerwować stolik z 2-miesięcznym wyprzedzeniem. Tak poinformował nas kelner, który się nami opiekował. Rezerwacje są wymagane, aczkolwiek podobno 2 razy zdarzyło się wejść komuś z ulicy w porze lunchu, kiedy były wolne stoliki na sali.

Lunch był zarezerwowany na godzinę 12:00. Dotarliśmy do lokalu, który znajduje się na Placu Trzech Krzyży 10/14. Trzeba zadzwonić dzwonkiem i wtedy kelner otwiera nam drzwi i zaprasza do środka. Wiedziałam, że na kolację trzeba zarezerwować sobie czas, bo to ok 3-3,5h biesiadowania, jednak nie wiedziałam, ile potrwa lunch. Nasz trwał niecałe 2h.

Z zewnątrz restauracja wygląda dość niepozornie, oprócz logo na drzwiach, nie ma tam godzin otwarcia, a okna są zasłonięte, więc z zewnątrz nic nie widać. Wygląda to jak miejsce tylko dla VIP-ów 🙂 Wewnątrz lokal jest niewielki, mieści może około 30 osób.  Dla mnie było zdecydowanie zbyt ciemno, jestem krótkowzroczna i już po zmierzchu czy w ciemnych pomieszczeniach czuję się źle i niekomfortowo. Jednak to moje subiektywne odczucia, bo mojej osobie towarzyszącej wystrój bardzo się podobał. Stoliki ustawione dość daleko od siebie, żeby sobie nie przeszkadzać podczas degustacji.  Po przybyciu okazało się, że jesteśmy jedynymi gośćmi w lokalu, po godzinie zaczęli schodzić się inni goście, myślę, że sala była zapełniona w 3/4. Okazało się również, że większość gości to goście zagraniczni. Zewsząd dochodziły rozmowy w języku angielskim. Dostaliśmy stolik w prawie centralnym miejscu, gdzie mogliśmy podglądać kucharzy, którzy pracowali w prawdziwym skupieniu i ciszy. Otwarta kuchnia to jest wspaniały dodatek do jedzenia! To jak bycie w teatrze i oglądanie aktorów na scenie. Coś wspaniałego! Nie mogłam się napatrzeć jak kucharze z niezwykłą starannością nakładają poszczególne składniki na talerze, że jedno danie może być dekorowane przez 2 czy 3 kucharzy.

Ale po kolei… Obsługa.  Panowie byli szalenie mili i pomocni. Wszystko tłumaczyli, wyjaśniali, żartowali. Nie możemy wyobrazić sobie lepszych kelnerów. Nie odczuliśmy nic poza pełnym profesjonalizmem.

Na początku wyjaśniono nam jak wygląda lunch, że można wybrać 3 lub 6 momentów. 3 momenty to koszt 149 zł a 6 momentów kosztuje 219 zł.  Nie ma tam wyboru dań, czyli jemy to, co przygotował kucharz. Można uwzględnić jednak nietolerancje pokarmowe czy osobiste preferencje. Ja nie jem mięsa, więc poprosiłam Pana, żeby mięsną opcję wymieniono dla mnie na coś innego. Pan zresztą już wiedział, że ja to ta Pani bez mięsa, o czym informowałam, kiedy rezerwowałam stolik. Miło jednak, że to zostało odnotowane. Wybraliśmy opcję 6 momentów, które były dość enigmatycznie rozpisane w karcie, czyli węgorz/jabłko/wasabi, rydz/kozi ser/kapusta itd. Jedyne co wiemy, to jakie są  główne składniki dania, ale jak będzie wyglądać danie, to pozostało dalej dla nas tajemnicą.

Zamówiliśmy również herbatę. Kelner przyniósł na drewnianej tacy zestaw 6 liściastych herbat, które mogliśmy powąchać i wybrać naszą ulubioną. Była tam i herbata zielona, zielona z dodatkami, czarna z dodatkiem owoców czy earl grey. Wybór był wystarczający, a wszystkie herbaty pachniały bosko.

Kiedy już wszystko było ustalone, menu wybrane, herbata i woda podane, to zaczęliśmy podróż w świat wyobraźni Modesta Amaro.

Co również ważne, menu zmienia się co tydzień, a na jego wygląd zdecydowanie wpływa pora roku i dostępność określonych produktów.

Co jedliśmy u Modesta Amaro? Żeby to opisać, to koniecznie trzeba robić notatki! A że ja o tym nie pomyślałam zawczasu, bo byłam zbyt zafascynowana jedzeniem i podglądaniem kucharzy, więc spróbuję Wam streścić, to co akurat pamiętam 🙂

 

No to zaczynamy…. 🙂

Przed właściwym lunchem uraczono nas trzema przystawkami.

Na pierwszy ogień poszło cappuccino z borowików, a w środku o ile dobrze pamiętam, rydz w tempurze. Danie lekkie, mnie osobiście taka pianka z borowików pachnącym lasem urzekła, mojemu małżonkowi taka konsystencja nie smakowała zupełnie.

Drugą naszą przystawką był warzywny chips – rulon zrobiony z marchewki i papryki, który zachwycił chrupkością, a pianka chrzanowa, która wykończyła to danie była znów delikatnym dodatkiem.  Wybaczcie, ale zupełnie nie pamiętam, co znajdowało się w środku tej przystawki. Jak widać forma podania była również zaskakująca!

Na koniec dostaliśmy najlepszą przystawkę, która powaliła nas na kolana. Był to mini rożek wypełniony musem świerkowym. Rożek tak pachniał lasem, że miałam wrażenie, że w nim jestem, a sam mus był bardzo orzeźwiający. To danie było mistrzowskie! Amuse bouche to takie drobiazgi, które znakomicie zaostrzają apetyt, a przy tym smak pozostaje na języku bardzo długo.

Wojciech Amaro powiedziała kiedyś w wywiadzie:

Jestem za odkrywaniem smaków nieznanych lub zapomnianych. Las to prawdziwa skarbnica. Zbieramy młode jadalne igły modrzewia, świerku i sosny, także listki pokrzyw, krwawnika, szczawiku zajęczego, kłącza tataraku. Dlaczego nie dorzucić pędów sosny do zupy grzybowej lub zielonych jagód jałowca podczas smażenia powideł.

Po przystawkach przyszła pora na chleb….

Chleb własnego wypieku z ręcznie robionym masłem z dodatkiem tymianku. Pieczywo wjechało na stół chrupiące i gorące. Czarny chleb był z dodatkiem popiołu z palonego siana i orzechów oraz wyjątkowo smaczne, lekko słodkie bułeczki.  Uwielbiam pieczywo, więc tutaj musiałam się trochę powstrzymać, by zostawić miejsce na pozostałe dania.

Czas na menu….

Moment 1 Węgorz/Jabłka/Wasabi

Po pierwsze byłam pewna, że tego dania nie polubię. Węgorz to nie jest ryba, którą bym zjadła, a wasabi… no cóż, zupełnie nie moje smaki.  I tu oczywiście czekało mnie totalne zaskoczenie. Wędzony węgorz grillował się do ostatniej sekundy, nim trafił do miski, roztaczając wokół niesamowicie intensywny aromat.  Jednak kalarepa, która była bardzo cienko obrana w takie długie wstążki i moczona w soku z czarnego bzu plus dodatek wcale nie ostrego wasabi, zrobił całą robotę. Znów było chrupiąco, pachnąco i pysznie. Miałam ochotę wylizać tą miseczkę 🙂 I prezentacja była na 5+!

Moment 2 Rydz/Kozi Ser/Kapusta

Przepyszne rydze smażone na maśle, przykryte drobno posiekaną kapustą, a wszystko posypane mieszanką kozich serów, którą posypywał nam sam kucharz przy stoliku. Danie inspirowane zimą, posypka z koziego sera miała symbolizować zimę, natomiast rydze były gorące jak i naczynie, w którym było serwowane danie, a kapusta była zimna.  Genialnie zbalansowane smaki – bardzo komplementarne, ale wciąż łatwe do rozróżnienia.

Te dwa maleństwa ustawiają poprzeczkę bardzo wysoko.

Moment 3 Danie Główne Halibut/Dynia Piżmowa/Pigwa

To danie wyniosło mnie na wyżyny. Halibut był tak pyszny i rozpływający się w ustach, no czysta poezja! Sos na bazie dyni i pigwy, to był najlepszy sos, jaki miałam okazję skosztować. Wszystko dopełniały plastry dyni piżmowej marynowanej w miodzie. Coś rewelacyjnego. Chrupkości daniu dodawał dziki brokuł, a szczawik zajęczy dopełnił i podbił całe danie. Nigdy nie miałam okazji spróbować tej rośliny, która ma charakterystyczny i niepowtarzalny kwaśny smak.  Podobny do limonki, lekko korzenny ale nie gorzki. Wszystko się tu doskonale komponowało. Nawet teraz pisząc tą recenzję, ślinka mi cieknie na samą myśl 🙂

Moment 4  Kaczka/Burak/Pyłek pszczeli

To był zestaw mojego partnera. Bardzo mu smakował, jednak po pierwszym, wręcz znakomitym daniu, danie drugie wiele straciło. Myślę, że chcieliśmy jeszcze lepiej, a niestety cofnęliśmy się o krok. Co do pyłku pszczelego genialne połączenie z kaczką, sos natomiast był zbyt gorzki.

Ja dostałam rybę zamiast kaczki, polaną sosem z palonych warzyw. Jak dla mnie sos był również zbyt gorzki i ciężki, aczkolwiek dobrze komponował się z musem z buraka i kalarepy, oraz gruszką, która pięknie prezentowała się na talerzu.

Moment 5 Deser Bakłażan/Chałwa/Orkisz

Deser z bakłażana był doskonały! W pierwszym momencie, kiedy usłyszałam, że to bakłażan, cofnęłam łyżkę, ale mój mąż powiedział, że spodoba mi się to danie. Zanurzyłam więc łyżkę i spróbowałam deseru z całą nutą różności, które prezentował. Co to był za smak!!! Bakłażan w syropie z czarnego bzu, trochę przypominał mi liczi, na to czekoladowe brownie, domowe lody chałwowe i wata cukrowa własnej roboty. P Y C H A!!!

Petit Fours – małe trufle podawane na zakończenie posiłku

Wszystko było świeże, pyszne i zaskakujące. Każda pralina lepsza od poprzedniej i smaczniejsza. Nie wiem, czy byłabym w stanie wybrać najlepszą. W każdym razie trufle były miłym zaskoczeniem i cudownym uwieńczeniem całego lunchu.

Czy zatem warto wybrać się do Atelier Amaro?

Po takim kulinarnym spektaklu tylko klaszczę i wołam o bis!

Moje spostrzeżenia i nasza przygoda u Modesta Amaro mówią, że naprawdę warto. Na talerzach jest dokładnie to, co być powinno. Ani jeden składnik nie dominuje, ale jednocześnie każdy z nich jest niezbędny. To ważne, by próbować wszystkiego jednocześnie, bo wszystko ze sobą gra i komponuje się.

Wiem również,  że ta gwiazdka jest zasłużona. Jedzenie nie służy nam już tylko do zapchania brzucha. Jest ono na równi z innymi życiowymi doświadczeniami i przygodami, które warto poznawać. Dostaniemy tam Menu Degustacyjne, ale uwierzcie mi, spokojnie się tym najecie. Cudownym doświadczeniem jest podglądanie kucharzy, a jednocześnie spoglądanie na jedzących tam gości. Cała paleta emocji przechodziła przez ich twarze, od zachwytu, zdziwienia po radość i ciekawość albo i niedowierzanie. Wojciech Amaro zdecydowanie potrafi dać gościom to, co najważniejsze, oprócz pełnych brzuchów oczywiście 🙂 Emocje, jakich nie doznacie nigdzie indziej, bo przecież to tu jest to miejsce where nature meets science. 

Zachęcam Was do zafundowania sobie raz w życiu takiego kulinarnego przeżycia. Jedzenie już nigdy nie będzie dla Was takie samo :)Zmieni się Wasze postrzeganie jedzenia samo w sobie.  Wiem, że ciężko patrzeć na restaurację przez pryzmat rachunku, jednak takie przeżycie musi mieć swoją cenę.

Share

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *